Przede wszystkim za genialny "Hair", który jest właśnie tym filmem, który mogłabym zabrać ze sobą na bezludną wyspę. Ze ścieżką dźwiękową, która jak raz zapadnie w pamięć, to już na zawsze. Żaden dokument, żadna książka o hippisach nie oddaje esencji tego ruchu w taki sposób, w jaki potrafił to przekazać Mistrz. Celebracja życia w scenie tańca Bergera na stole, a z drugiej strony bezsens wojny, bez pokazywania pola bitwy, krwi, rozpruwanych kulami ciał, a jedynie scena na cmentarzu i "Let The Sunshine In". Pełnia radości i morze łez. Za każdym razem przeżywam ten obraz tak samo. Ten film działa jak katharsis. I jest ponadczasowy. Nigdy się nie zestarzeje. Dziękuję...
Zawsze oglądałam "Hair" z myślą, że ojciec tego dzieła żyje, gdzieś tam jest, spożywa posiłek, pije herbatę, uśmiecha się, czyta książkę, spaceruje...Teraz seanse będą się odbywały w zupełnie innej rzeczywistości, niepełnej, uboższej, ale za to z silniejszym wydźwiękiem emocjonalnym (podkreślam: film, a co za tym idzie jego reżyser, jest mi szczególnie bliski).